Przy okazji dwóch ostatnich postów, przelania w nich mnóstwa emocji i myśli wyczerpałam cały swój zasób weny twórczej. Chyba. Albo po prostu nie przeczytałam nic, co wywołałoby u mnie chęć napisania zwariowanej recenzji. Albo postanowiłam na chwilę się wycofać, bo ogarniałam kilka innych życiowych spraw. No i nadal je ogarniam, ale powoli mi się wszystko prostuje, więc może dlatego nie potrafiłam wybudzić ciętego języka i czegoś napisać, bo moje życie zaczyna być „normalne” ? No nie wiem, nie wiem. A więc, żebyście o mnie nie zapomnieli drodzy czytelnicy, postanowiłam dodać coś dotyczącego… znów mnie. I posłużę się pytaniami zadanymi przez kochaną Martę, która ma mój wymarzony kolor włosów, ale jestem zbyt leniwa żeby się umówić do fryzjera. Ten post to właśnie odpowiedź na nominację o tej dziwnej nazwie, której nie powtórzę.
Podobno siadałam już w sześciolatkach na środku kolorowego dywanika, otoczona innymi dzieciakami i im czytałam. Podobno. Może być tak, że mnie okłamują albo po prostu rodzina opowiada barwne historie znajomym, żeby się czymś pochwalić. Whatever.
Ja, jak już wspominałam kiedyś, pamiętam jakby to było wczoraj... Po mojej komunii, w trakcie gdy reszta szanownej rodziny „świętowała” ten dzień w salonie. Zupełnie jakby to, że przyjęłam swój sakrament święty coś dla nich w ogóle znaczyło, a tak naprawdę była to okazja do obżarcia się i wychylenia kilku kieliszków szlachetnego, przezroczystego trunku (może gdyby wiedzieli, że nie doczekają się bierzmowania, myśleliby inaczej?). No więc wtedy właśnie ja usiadłam sobie na swojej kolorowej, małej kanapie w pokoju i chwyciłam książki, które dostałam od cioci. To był Harry Potter oczywiście. I zaciekawił mnie ten dziwny czarodziej z długą srebrną brodą i przeniosłam się na Privet Drive.
Nienawidziłam za to lektur. W szkole średniej wręcz ich nie czytałam w ogóle, opierając się na streszczeniach. Tak naprawdę wróciłam do czytania książek innych niż Potter chyba na studiach, albo pod koniec liceum.
No powiedziałabym, że Harry Potter skoro dzięki niej pokochałam czytanie. A więc tak odpowiem – Harry Potter, jak prawie każdy książkoholik. Pamiętam te oczekiwanie na premiery kolejnych części i kolejki w Empiku. To było epickie. Harry Potter jest epicki i inni mogą gadać sobie co chcą – ja zawsze będę to wspominać z wielkim sentymentem. Dorastałam z nim, dorastałam wraz z każdym tomem książki i każdą częścią filmu. Poza tym, że czytałam wszystkie części po kilkanaście razy to miałam okres, że czytałam też jakieś dziwaczne opowiadania (nie wiem jak to się nazywa dokładnie) dotyczące na przykład Hermiony i Draco. Ba, sama nawet zaczęłam pisać jedno (nadal istnieje po tak długim czasie, na jakimś moim starym blogu). Pomysł miałam zacny, tyle zdradzę, ale nie wyszło. Jak zawsze. No nie ważne.
Harry Potter nauczył mnie wiele poza tym, że z chęcią sięgałam po książki w trakcie, gdy inne dzieciaki tą czynność wyśmiewały. Nauczył mnie czym jest honor, przyjaźń, oddanie. I inne emocjonalne bzdety. Bla bla. Rozwinął wyobraźnie. Nie uczestniczyłam nigdy w żadnych potterowskich zlotach, nie miałam żadnych zabawek, gadżetów, wiec nie mogę powiedzieć że miałam jakieś poczucie wspólnoty z innym poterromaniakami. Nic z tych rzeczy. Mój fanatyzm opierał się na przeczytaniu i obejrzeniu każdej części wiele, wiele razy i na tym, że znałam prawie każdy szczegół tej powieści. Kiedy przeczyta się całą serie i widzi jak każdy wątek z poszczególnych części się przeplata, gdy jakiś element z pierwszego tomu ma nagle znaczenie w ostatniej… No WOW. Poza tym to jedyna książka, przy której tak wyłam. Dosłownie wylam. Moment, gdy umiera Syriusz albo Dumbledore... Dobra bo robię się zbyt emocjonalna.
Jestem wychowana na Potterze, ot co. I jestem za to niesamowicie wdzięczna cioci. A także babci, dziadkowi, który stał raz od rana w środku szalonego tłumu w Empiku żeby zawieźć chorej, leżącej w domu z gorączką wnuczce najnowszą część Potter’a, choć on sam uważał tą całą historię za zło, ale zrobił to i tak byleby ją uszczęśliwić. I zaiste cieszył się, że nie wrodziłam się w rodziców i w ogóle czytałam i czerpałam z tego radość w tak młodym wieku. Jestem wdzięczna mamie, która jako jedyna w rodzinie chyba podziela moją sympatię do filmów HP (do filmów) i tacie, który dzielnie SPAŁ obok mnie na sali kinowej podczas oglądania ze mną premiery Komnaty Tajemnic. Na kolejne części chodziłam już sama, albo z jakąś koleżanką.
Kaca to ja znam i to bardzo dobrze. Na przykład po wieczornym wypiciu całej butelki czerwonego wina. Albo po obaleniu z najlepszą przyjaciółką dwóch litrów vermuta, chociaż zawsze kupowałyśmy jedną butelkę (doprawdy nie wiem, jak to się działo że na następny dzień leżały zawsze dwie puste butelki). Albo po weselu mojej przyszłej szwagierki. Oh shit. Mogłabym wymieniać w nieskończoność, ale byście mnie wzięli za jakąś alkoholiczkę, czy coś. A ja po prostu mam fajne wspomnienia...
Nie, nie wiem co to kac czytelniczy. CO TO JEST? Bo serio nie wiem. Widziałam często, że ktoś o tym mówi, ale ja się czuje zielona w tym slangu w takim razie. Kac kojarzy mi się z bólem głowy, brakiem energii i ogólnym zniechęceniem do życia, więc co niby jakaś książka miała by u mnie wywołać takie reakcje? Hm. Nie wiem.
Zastój czytelniczy... hm, taki zastój miałam na przykład rok temu, ale nie przez książke konkretnie a przezd brak czasu,ze względu na sesję. W ostatnim tygodniu też troszkę mniej czytałam ze względu na inne sprawy, które zaprzątnęły mi głowę.
Miękka. Wiem, że w twardej okładce wydania są ładniejsze itd., ale ja zdecydowanie lubię czytać w przeróżnych pozycjach, trzymając na przykład książkę powyginaną w jednej ręce. Do tego najlepiej jak jest lekka, co bym ją udźwignęła.
Czytam zdecydowanie częściej po angielsku. Zaczęłam w ubiegłe wakacje, kiedy wyszła najnowsza powieść Colleen Hoover It ends with us, a ja koniecznie chciałam ją przeczytać. W dodatku dopiero co kupiłam Kindle’a więc postanowiłam spróbować swoich sił i kupiłam książkę dzień po premierze na Amazonie. Okazało się, że idzie mi dobrze więc próbowałam tych sił dalej. Pamiętam, że aby trochę odpocząć od angielskiego zaopatrzyłam się na wakacyjny wyjazd w Bez słów Sheridan po polsku i… nie mogłam tej powieści znieść. Wszystko takie płytkie, opisy seksu jak w jakimś pornolu, cała ta historia taka prymitywna i wręcz śmieszna. Nie rozumiałam szału na tą książkę i autorkę, więc ją przekreśliłam. Po jakimś czasie wiedziona jednak głosem ludzi z Goodreads zaopatrzyłam się w jej inną powieść, tym razem w oryginale. Niebo a ziemia! Nie ma nawet porównania. Nie wiem jak z innymi jej książkami, ale w przypadku Archer’a tłumacz wyrządził pani Sheridan wielką krzywdę. Od tamtej pory książki tego typu czytam po angielsku (czyli NA, YA, romanse, dramaty). Naprawdę to lubię. Wiem wtedy, co dokładnie autor chciał mi przekazać – jakimi emocjami chciał się ze mną podzielić, poznaje dokładnie jego styl a nie styl tłumacza. I mogę przeczytać jakąś pozycję zanim zostanie wydana u nas. I lubię angielskie bluźnierstwa, ale to już wiecie. Oczywiście nie czytam po angielsku nie wiadomo jak ciężkiej literatury. Na przykład teraz, w przypadku Dworu Cierni i Róż nie poradziłam sobie zbytnio, ze względu na słownictwo, opisy magicznych stworzeń i miejsc – w tym momencie kieruję duże pokłony w stronę tłumacza (szczególnie za drugi tom, bo pierwszy był słaby i długo zastanawiałam się, czy to wina tłumaczenia czy po prostu autorka pomiędzy oba tomami jakoś się podszkoliła w pisaniu – ale ja się nie znam, to się nie wypowiadam). Tak właściwie wróciłam do czytania po polsku jak założyłam bookstagrama.
Odkąd mam bookstagrama, to tak, patrzę na okładki. Chociaż już mi minął szał i przestałam zamawiać wszystko, co tylko przykuwa moją uwagę. Szczerze powiedziawszy czytałam sporo powieści w oryginale, które miały okropną okładkę ale jak czytam na Kindlu to nie zwracam na to uwagi. W Polsce na szczęście te same książki ukazują się w znacznie ładniejszej odsłonie. Okazuje się, że nasi wydawcy mają niezły gust. Na ilustracje nie patrzę. Czcionka? Na Kindlu ustawiam sobie jaką chcę, natomiast rozmiar w papierowych wersjach ma dla mnie duże znaczenie, bo jestem ślepa jak kret. Przy okazji nadmienię to o czym już wyżej wspomniałam, lubię jak książkę można łatwo wygiąć i jak papier jest z tych „lekkich” żeby trzymać ją w jednej ręce.
Oh dear, nie cierpię takich pytań. Czy jest ktoś, kto jest w stanie wymienić jednego ulubionego autora? Mogłabym powiedzieć, że J.K. Rowling, bo uwielbiam ją za Pottera a także za tą serię kryminałów, którą napisała pod tym jej nowym pseudonimem. Nie pamiętam teraz dokładnie jak się nazwała, a jestem zbyt leniwa żeby pójść do swojego pokoju i spojrzeć na półkę ani żeby to wygooglować (co uczyniłabym zapewne w tym samym czasie, co napisałam to zdanie).
Harlan Coben, Tess Gerritsen, Dan Brown.
Colleen Hoover - o tak, właśnie! Jestem totalnie CoHo! Ale nie do końca za te książki, za które większość z Was ją lubi. Ja nie jestem wielką fanką Ugly Love, a jestem ogromną fanką November 9 pomimo, że jest sporo negatywnych opinii na temat tej powieści. Hopeless było też okay, ale czytałam ją dawno, dawno temu. Ta inna powieść taka o tych sąsiadach jakby, też nie do końca mój typ. Ja uwielbiam It ends with us, Confess, Too Late. W ogóle Collen jest świetna. Jej osobowość i poczucie humoru, jej przyjaźń z Tarryn Fisher. Nie ma postu na facebooku Collen, żebym po przeczytaniu nie parsknęła śmiechem. No i Tarryn, o której nawet dodałam osobny post. Wiecie, że najnowsza powieść Bad Mommy, o której pisałam przy okazji właśnie tamtego wpisu, jest zainspirowana snem Collen?
Swojego czasu bardzo lubiłam Emily Giffin. Właściwie to chyba pierwsza autorka romansów, z którą miałam styczność i uwielbiam ją za „Coś pożyczonego” i „Coś niebieskiego”. Czytałam każdą jej powieść i choć te ostatnie są nieco słabsze to i tak mam do niej sentyment.
Zaczęłam czytać ostatnio. Szczepan Twardoch swoim Królem wywarł na mnie ogromne wrażenie. Aktualnie jestem w fazie Mroza, dzięki serii z Chyłką i Zordim. Przeczytałam natomiast jego Bahawiorystę kilka dni temu i nieco się zawiodłam. Być może dlatego, że czytałam bardzo wyrywkowo, albo za bardzo oczekiwałam czegoś na miarę Kasacji itd. Choć wiem, że było to złe myślenie. Zaczęłam Żulczyka, ale nadal go nie skończyłam (fuck, zapomniałam o niej a to pożyczona książka, muszę ją przeczytać …)
Nie wiem jakich polskich autorów jeszcze czytałam. Przymierzam się do Bondy i Pużyńskiej i na pewno w końcu coś z dorobku tych pań przeczytam.
Grey. Jest mi tak wstyd… Nie dlatego, że przeczytałam te książki, bo każdy musi przeczytać żeby się przekonać, czy coś mu się podoba bądź nie, a z powodu mojej chwilowej obsesji na punkcie tej trylogii i innych podobnych. Cross, Gabriel i inni socjopaci. Nawet kupiłam te trzy książki, mimo że czytałam je wcześniej dzięki uprzejmości znajomej. Na Boga, one teraz leżą i się kurzą nie tknięte, a mnie aż przechodzą dreszcze jak na nie patrzę i to nie z powodu Christiana. Jedyny plus całej tej Greyowskiej hecy to muzyka z filmów. Swoją drogą – mam je na sprzedaż bądź wymianę, bardzo tanio. Polecam.
Te i te, choć ostatnio zdecydowaniu te pierwsze (nazwa bloga zobowiązuje). Ja wiem, że nic nie zastąpi tej chwili kiedy trzymasz papierową wersję w ręku, kiedy czujesz jej zapach itp. itd… Kiedy patrzysz i podziwiasz cudowne wydania. Książki świetnie też służą jako element wystroju. Ale mój kochany Kindluś jest taki poręczny, lekki, mieści tyyyle książek, oczy się nie męczą, czytam jak już zgaszę światła, czytam w słońcu i wszystko widzę…
To co sądzę o całej polityce naszego kraju i ludziach nami rządzących. Lepiej tego nie mówić w miejscu publicznym, bo będą mnie ganiać z krzyżami.
11 komentarze
Kac książkowy to mi się raczej kojarzy z tym, że tak bardzo tęsknisz za bohaterami, i nie możesz pozbierać się po fatalnym w skutkach zakończeniu :D
OdpowiedzUsuńMuszę zacząć przeglądać te ksiązki na Amazonie, bo chce mi się więcej po angielsku czytac, ale nie mogę niczego sensownego w Polskich sklepach znaleźć.
Haha, to ma w sumie sens... dziękuje :D
UsuńCzekałam na Twój nowy post <3
OdpowiedzUsuńTak samo mam z Potterem i Collen! Od Pottera zaczynałam, a co do Collen to Ugly Love jest moim zdaniem okej, ale nie porwała mnie tak bardzo jak November 9, którą uwielbiam! :)
Dobrze wiedzieć, że Mia Sheridian może jednak nie jest taką beznadziejną pisarką za jaką ją wzięłam. I miło spotkać osobę, którą docenia książki w formie elektronicznej. :D
OdpowiedzUsuń"która ma mój wymarzony kolor włosów, ale jestem zbyt leniwa żeby się umówić do fryzjera" KOCHAM HAHA! I też jestem ślepa jak kret �� Kilka lat temu przeczytałam Hopeless Hoover i szczerze zawiodłam się. Od tego czasu mam jakiś uraz do tej autorki i nie wiem za co się zabrać zeby mi "minelo" �� Buziaki!! @rozczytane
OdpowiedzUsuńTeż się na Potterze wychowałam i rodziców po kinach nie ciągałam, bo pewnie by posnęli jak Twój tata :D
OdpowiedzUsuńJa w zeszłym roku czytałam dwie książki po angielsku - Cress i Winter - poszło mi całkiem nieźle. Na początku zerkałam do słownika, ale jak się wciągnęłam to nawet tego nie potrzebowałam.
Patrzę po Twoich ulubionych autorach i polskich autorach, których czytasz i widzę, że po dużo kryminałów sięgasz. Ja akurat wolę fantastykę i z polskich autorów uwielbiam Sapkowskiego, Jakuba Ćwieka czy Martę Kisiel :D
Odpowiedź na ostatnie pytanie, boska! :D Ale w sumie mam takie samo zdanie co Ty. Naprawdę świetny post, wiele faktów nam się pokrywa. :) A sentyment do Harrego ma chyba większość książkoholików!
OdpowiedzUsuńmeasimul.blogspot.com
Ja też wychowałam się na Potterze i zawsze będę pamiętać o tym jak przeżywałam każda część, nawet kiedy czytałam ją już piąty raz. Kac książkowy? U mnie objawia się tym, że jak już przeczytam jakąś książkę, która naprawdę da mi do myślenia i zwali mnie z nóg to boję się chwycić za inna powieść. Serio. Boję się, że moje wrażenia z przeczytania tej "kacowej" (jest wgl takie słowo? :D) książki się ulotnią i nie będzie już dla mnie taka wow:d
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje posty i zwasze czytam je z uśmiechem na twarzy, ale chyba się już powtarzam ! Pozdrawiam Cię i czekam na następne posciaki!
Hoover uwielbiam i podobnie jak Ty nie za ''Ugly Love'', które było dobrą książką, ale niczym więcej, a przede wszystkim za ,,November 9'' :) ,,Hopeless'' też strasznie mi się podobało, chociaż czytałam to już dobry czas temu i zastanawia mnie, jakie miałabym o niej zdanie na chwilę obecną.
OdpowiedzUsuńAż wstyd się przyznać, ale do tej pory nie czytałam żadnej części Pottera...Czuję się odludkiem wśród innych czytelników xD
Obsession With Books
Ostatnia odpowiedź wymiata! :) Hoover rzeczywiście wymiata! Ostatnio również zdecydowałam się zacząć czytać po angielsku i padło akurat na jej książkę :)
OdpowiedzUsuńPewnie już o tym wspominałam, ale uwielbiam u ciebie posty tego typu. Czuje się jakbym czytała jakąś wiadomość od przyjaciółki (no dobra poza tym przyznam się, że również lubię angielskie przekleństwa :P).
Pozdrawiam cieplutko! :D
czytamogladampisze.blogspot.com
Też nie wiem co to kac książkowy... nigdy nie doświadczyłam. Obserwuję ♥
OdpowiedzUsuńhttps://my-wooonderland.blogspot.com/