Najnowszą powieść Maggie Stiefvater miałam już od dłuższego czasu w oryginalnej wersji na czytniku, jednakże nie potrafiłam się za nią zabrać. Nie pytajcie czemu, bo nie wiem. Ostatnio ogólnie wszystko idzie mi jak krew z nosa, co widać po dacie ostatniego postu. Uda mi się w końcu napisać jakąś recenzję, czy nie uda? Zaraz się przekonamy, bo Przeklętych świętych przeczytałam w końcu w zeszłym tygodniu, dzięki temu, że miała miejsce polska premiera. Okazało się, iż tomik nie jest wcale gruby i powinien zająć mi góra dwa wieczory.
Tak się jednak nie stało. Czy to oznacza, iż jedna z moich ulubionych autorek ostatniego czasu mnie zawiodła?
Maggie Stiefvater
Wydawnictwo Uroboros
Pióro Maggie jest specyficzne... Przez co niestety zbiera wiele negatywnych opinii, zwłaszcza od osób, które oczekują prostej powieści fantasy, czyli zwyczajnie pragną dać się porwać. Trzeba przyznać, że w magiczny świat owej autorki ciężko się zanurzyć. Przeklęci święci są tego doskonałym przykładem... Ja tę krótką powieść czytałam tydzień czasu. Po Kruczych Chłopcach, które liczą sobie cztery tomy, opowiadają naprawdę konkretną historię i opisują w dosyć rozbudowany sposób losy bohaterów, oczekiwałam podobnej książki. Natomiast dostałam niesamowicie refleksyjną historię, która już od samego początku aż iskrzy od magii, ale niestety może trochę czytelnika znudzić...
Nie zrozumcie mnie źle. Nadal uwielbiam styl autorki i jej książki. Przeklęci Święci to Maggie w najczystszej i najlepszej postaci. To kwintesencja całego jej talentu do budowania historii prostych, a jednocześnie głębokich i kryjących nie jedno, nie dwa, a tysiące znaczeń.
Opowieść o przemianie. O tym jak strach i tabu zasłaniają nam oczy. Jak rodzinne legendy przekazywane z pokolenia na pokolenie potrafią niszczyć marzenia. Historia o tym, jak głęboko tkwi w nas mrok, który nieświadomie wkrada się w każdy element naszego życia, niwecząc tym samym cuda, które mogą się nam przytrafić. Opowieść o nowym pokoleniu, które pragnie zmienić swoje życie. Wszystko zakropione specyficznym poczuciem humoru, który ja rozumiem i bardzo lubię. Dialogi pomiędzy bohaterami, były dla mnie świetną odskocznią od rozległym opisów pustyni.
Rodzina z Bicho Raro od lat zajmuje się cudami i mrokiem. Przybywający do nich ludzie pragną się go raz na zawsze pozbyć, liczą na magiczne uleczenie. Liczą na cuda, które mają odmienić ich życie. Niestety jak to w życiu bywa, nie wszystko jest takie proste jak się wydaje. W taki oto sposób żyją razem, ale całkowicie osobno - rodzina i pątnicy, których życia tak bardzo się przeplatają, choć nie powinny, bo jak mówią legendy - grozi im jeszcze większy mrok.
Pewnej nocy, niczym nie wyróżniających się od innych, podczas których trójka kuzynów nadaje swoje nielegalne radio na środku pustyni, pątnicy śpią, groźne psy pilnują domostwa, inni Soria zajmują się swoimi sprawami, przybywa dwóch mężczyzn. Jeden z nich jak każdy inny pragnie cudu, ot niczym nie wyróżniający się pątnik. Ale chłopak, który kieruje samochodem, Pete, pragnie czegoś innego. I tak oto na farmie zaczynają dziać się dziwne rzeczy, a mrok który otaczał rodzinę zaczyna wydawać się mniej mroczny...
Chcę powiedzieć, że cała historia jest przepiękna i należy dać jej szansę, nawet jeżeli początkowo się zniechęcicie. Oczywiście - osoby, które ani trochę nie lubią klimatu jaki tworzy Maggie nie powinny w ogóle się za tę książkę zabierać, bo to nie ma sensu. Ale każdy kto ceni sobie wyjątkowe powieści i historie, potrafi docenić inteligencję kryjącą się za prostymi czasami słowami i dialogami, a przede wszystkim każdy kto wierzy w cuda a ma w sobie mrok, powinien usiąść i dać się porwać na pustynię Kolorado w latach 60 i poznać wyjątkową rodzinę Soriów.
⇹
Za egzemplarz dziękuje Wydawnictwu Uroboros