każde życie, nieważne, jak zwyczajne, ma tę
jedną chwilę,
kiedy staje się wyjątkowe - chwilę, po której wydarzy się
wszystko,
co naprawdę ma znaczenie |
Czy zastanawialiście się, kiedy tak na prawdę dla Was wszystko się zaczęło? Z chwilą urodzin? Pierwsze kroki, słowa? Pierwszy dzień szkoły? Pełnoletność? Wyprowadzka? A może coś się takiego wydarzyło, że odmieniło Wasze życie o 180 stopni? Czy możliwość samodzielnego wyboru, dokonywania własnych decyzji. Założenie rodziny? Coś jeszcze?
Zależy jak zinterpretujemy wszystko.
Początek Wszystkiego
Robyn Schneider
Wydawnictwo MoondrivePremiera: 14.06.2017
Dla
młodego Ezry wszystkim była jego paczka znajomych i gra w tenisa. Jego
szkoła, miasteczko, pies. Ładna dziewczyna. Nie myślał o niczym innym,
bo nie miał takiej potrzeby. No bo kto by myślał o innych alternatywach,
skoro jest się odnoszącym sukcesy sportowcem ze świetlaną przyszłością?
I jak się domyślacie to wszystko... szlag trafił. I zaczęło się coś
innego. I o tym jest właśnie książka Początek Wszystkiego od Robyn Schneider.
Mam
ostatnimi czasy średni stosunek do młodzieżówek. W ogóle do czytania
książek mam średni stosunek, ale staram się to przełamać i może nie
powinnam się tym chwalić. Początek Wszystkiego miał być dla mnie
kolejną miłą odskocznią od obowiązków uczelnianych. Pierwsze na co
zwróciłam uwagę to styl, który jest bardzo przekonujący, jak na tego
typu literaturę. Historię opowiada nam główny bohater Ezra, licealista
którego los niesamowicie pokrzywdził w wakacje - sprawił że każda rzecz,
która składała się na życie chłopaka stała się dla niego obca. Sprawił
że z jednego z popularniejszych chłopaków w szkole stał się kimś
niewidzialnym. Jak wiecie lubię męską narrację, więc ta w tej książce od
razu mnie do siebie przekonała.
Skończyłam
czytać kilka dni temu i nasunęło mi się kilka wniosków. Po pierwsze,
młodzieżówki nie są już dla mnie, bynajmniej na razie, bo czytało mi się
ją długo i często odkładałam. Po drugie, jak na młodzieżówkę to na
prawdę dobra książka i jedna z lepszych, które czytałam, a czytałam ich
sporo. Nie jest to takie YA, gdzie spotykamy niesamowicie
skomplikowanych nastolatków po przejściach kochających się na zabój i
uprawiających dużo seksu. Może i jest tu wątek miłości, ale nie jest
najważniejszy. Na pierwszy plan wysuwa się wiele innych spraw, a całość
opowiedziana jest tak, że na prawdę trafia do odbiorcy. Po trzecie,
bardzo mocno porusza człowieka, ze względu właśnie na rodzaj
poruszanych problemów a przede wszystkim ze względu na słownictwo i
styl. Po czwarte, czyta się szybko i przyjemnie, pomimo że wyczuwa się w
niej poważne i ciężkie wątki, to jest zabawna i sympatyczna. Postać
Toby'ego jest bardzo sympatyczna i to właściwie jego polubiłam
najbardziej. Po piąte - mimo wszystko byłam trochę rozczarowana lekturą,
choć to bardziej kwestia mojego podejścia, a nie poziomu powieści, więc
nie sugerujcie się do końca tym piątym wnioskiem.
Dzisiaj
doszłam do szóstego wniosku. Myliłam się wcześniej ze swoją sceptyczną
oceną, bo nagle doszło do mnie, jakie mocne i ważne niesie ze sobą
przesłanie. Zarówno dla młodych, jak i dla starszych czytelników i jak to świetnie, że takie książki są
wydawane z myślą o młodszym gronie odbiorców. Dla chłopaków i dla dziewczyn. Jeżeli młody człowiek czyta
książki ze zrozumieniem i przemyśleniem, to na pewno dużo z kart tej
powieści wyniesie. Nie tylko to, że nic nie jest nigdy stracone. Ale też
jak ważne jest odpowiednie otoczenie, które raczej będzie nam pomagało a
nie podcinało skrzydła, jak warto starać się być jak najbardziej sobą w
czasach, gdy jest to prawie niemożliwe.
Czy na prawdę nasze codzienne życie - przyzwyczajenia, znajomi, hobby, to wszystko co mamy? Czy tracąc coś cennego, nie mamy już szansy na szczęście? A co jeżeli nagle się okazuje, że ten wypadek, który zniszczył wszystkie marzenia, okazał się być punktem zwrotnym? Co jeżeli jego następstwa sprawiły, że dostrzegamy jak puste było nasze życie dotychczas, a znajomości nic nie warte? Czy jeśli dzięki temu dostrzegamy kim tak na prawdę jesteśmy, poznajemy ludzi, którzy chcą nas takimi znać i którzy wspierają w każdej decyzji, to można powiedzieć, że ten wypadek był początkiem wszystkiego, zamiast końcem?
Czy na prawdę nasze codzienne życie - przyzwyczajenia, znajomi, hobby, to wszystko co mamy? Czy tracąc coś cennego, nie mamy już szansy na szczęście? A co jeżeli nagle się okazuje, że ten wypadek, który zniszczył wszystkie marzenia, okazał się być punktem zwrotnym? Co jeżeli jego następstwa sprawiły, że dostrzegamy jak puste było nasze życie dotychczas, a znajomości nic nie warte? Czy jeśli dzięki temu dostrzegamy kim tak na prawdę jesteśmy, poznajemy ludzi, którzy chcą nas takimi znać i którzy wspierają w każdej decyzji, to można powiedzieć, że ten wypadek był początkiem wszystkiego, zamiast końcem?
Czas
na trochę prywaty. Czyli to taka recenzja, nie recenzja. Ale według
mnie to bardzo dobrze świadczy o książce, jeżeli mam ochotę się tak
rozpisać, jak zawsze chaotycznie. No bo zadałam sobie pytanie, które
padło na początku tego wpisu i którego nie zadałam sobie po skończeniu
książki, gdyż byłam zbyt zajęta wszystkim innym. Kiedy dla mnie wszystko
się zaczęło? Co to jest, to wszystko? Co jeżeli na skutek
wypadku odebrane by mi były rzeczy, bez których nie mogę żyć? A jakby to
się stało w liceum, kiedy to był czas na obranie swojej drogi życiowej i
podjęcie ważnych decyzji? Czy byłabym teraz w innym zupełnie miejscu?
Jak mam w ogóle interpretować tytuł książki? Wszystkim dla Ezry stało
się nowe życie. Przyjaźń. Miłość. Przyszłość. A dla mnie?
W moim życiu było tyle momentów, które w jakiś sposób nadały mu nowy bieg, że ciężko wybrać mi konkretny. Z resztą ja wiecznie mam tysiąc pomysłów na siebie. Ale od Lutego zaczęło się coś, co okazało się być czymś ważnym i istotnym. Znalazłam pasję, znalazłam hobby, w którym jestem całkiem dobra, jestem doceniana i pozwoliło mi to poznać wspaniałe osoby, a także i siebie. Wystawiło na próby mój charakter - okazało się, że na przykład pod wpływem pewnej presji, czy zobowiązania jest mi ciężko napisać coś konkretnego. Okazało się też, że nie jestem taka bezwartościowa, jak myślałam do tej pory. Potrafię jednak nawiązać nowe (bardzo dobre) znajomości mimo, że są one wirtualne. Nabrałam pewności siebie. Pewność siebie w Internecie, co to za problem? Dla mnie to sukces, bo ta pewność nie jest udawana. Stałam się pierwszy raz od dawna sobą i to na prawdę sobą. Zupełnie jak Ezra, poznałam odpowiednie towarzystwo, odkryłam coś co sprawia mi przyjemność i co mi wychodzi. Nie było konkretnego wydarzenia, to był raczej przypadek. Ale to właśnie to, że założyłam bookstagram'a gdzie realizuje swoje wizje, to że odważyłam się pisać o tym co czuje po przeczytaniu książek i postanowiłam dzielić się tym z Wami sprawiło, iż zaczęło się dla mnie nowe wszystko. Bo to od tamtej pory powoli zmieniam siebie i swoje życie na takie, by mnie uszczęśliwiało. Nagle wiele spraw zaczęło mi wychodzić. Kilka nie. To czym dotychczas się przejmowałam stało się błahostką. I nie poddaje się, bo mam wsparcie. Dzielnie kibicowaliście mi przy pisaniu magisterki - wierzyliście we mnie, a ja obserwowałam Was, jak zmagacie się z obowiązkami i dajecie radę i też Wam kibicowałam. Shit, to czemu ja bym miała nie dać rady? Poznaliście mnie od tej strony, której nie pokazywałam na co dzień.
Moje wszystko to oczywiście rodzina, dom i ludzie, których kocham. Ale wirtualna rodzina też się liczy. A Wy staliście się taką moją właśnie trzecią rodziną, ludźmi z którymi się liczę i na których liczę. Młodsi, w tym samym wieku, starsi - to nie ważne, każdy z Was drodzy obserwatorzy sprawił, że z malutkiej i szarej dziewczyny stałam się kimś zupełnie innym. Wartościowy. W dodatku ostatnio podjęłam się też innego wyzwania związanego ze zdrowiem, wyglądem i przede wszystkim samopoczuciem w życiu codziennym, tym realnym - żeby Ci, którzy fizycznie są obok też poznali mnie taką jaką jestem. Żeby iść przez miasto z podniesioną głową wiedząc, że najważniejsze jest to, co w mojej głowie, a nie w głowach obcych ludzi. Przede wszystkim po to, by się uszczęśliwić. I wiecie co? To też moje nowe wszystko. Nowa ja, a jednak taka jaka byłam. To mój początek wszystkiego. A jaki jest Wasz? Zastanówcie się i wpadnijcie niedługo na mój Instagram.
Wciąż uważam, że każde życie, nieważne jak
mało wyjątkowe, ma swój jeden tragiczny punkt zwrotny, po którym dzieje
się wszystko, co naprawdę ma znaczenie. Ta chwila to katalizator -
pierwszy krok w równaniu. Ale poznanie pierwszego kroku nic ci nie da -
dopiero to, co nadchodzi później, odpowiada za ostateczny wynik.
W moim życiu było tyle momentów, które w jakiś sposób nadały mu nowy bieg, że ciężko wybrać mi konkretny. Z resztą ja wiecznie mam tysiąc pomysłów na siebie. Ale od Lutego zaczęło się coś, co okazało się być czymś ważnym i istotnym. Znalazłam pasję, znalazłam hobby, w którym jestem całkiem dobra, jestem doceniana i pozwoliło mi to poznać wspaniałe osoby, a także i siebie. Wystawiło na próby mój charakter - okazało się, że na przykład pod wpływem pewnej presji, czy zobowiązania jest mi ciężko napisać coś konkretnego. Okazało się też, że nie jestem taka bezwartościowa, jak myślałam do tej pory. Potrafię jednak nawiązać nowe (bardzo dobre) znajomości mimo, że są one wirtualne. Nabrałam pewności siebie. Pewność siebie w Internecie, co to za problem? Dla mnie to sukces, bo ta pewność nie jest udawana. Stałam się pierwszy raz od dawna sobą i to na prawdę sobą. Zupełnie jak Ezra, poznałam odpowiednie towarzystwo, odkryłam coś co sprawia mi przyjemność i co mi wychodzi. Nie było konkretnego wydarzenia, to był raczej przypadek. Ale to właśnie to, że założyłam bookstagram'a gdzie realizuje swoje wizje, to że odważyłam się pisać o tym co czuje po przeczytaniu książek i postanowiłam dzielić się tym z Wami sprawiło, iż zaczęło się dla mnie nowe wszystko. Bo to od tamtej pory powoli zmieniam siebie i swoje życie na takie, by mnie uszczęśliwiało. Nagle wiele spraw zaczęło mi wychodzić. Kilka nie. To czym dotychczas się przejmowałam stało się błahostką. I nie poddaje się, bo mam wsparcie. Dzielnie kibicowaliście mi przy pisaniu magisterki - wierzyliście we mnie, a ja obserwowałam Was, jak zmagacie się z obowiązkami i dajecie radę i też Wam kibicowałam. Shit, to czemu ja bym miała nie dać rady? Poznaliście mnie od tej strony, której nie pokazywałam na co dzień.
Moje wszystko to oczywiście rodzina, dom i ludzie, których kocham. Ale wirtualna rodzina też się liczy. A Wy staliście się taką moją właśnie trzecią rodziną, ludźmi z którymi się liczę i na których liczę. Młodsi, w tym samym wieku, starsi - to nie ważne, każdy z Was drodzy obserwatorzy sprawił, że z malutkiej i szarej dziewczyny stałam się kimś zupełnie innym. Wartościowy. W dodatku ostatnio podjęłam się też innego wyzwania związanego ze zdrowiem, wyglądem i przede wszystkim samopoczuciem w życiu codziennym, tym realnym - żeby Ci, którzy fizycznie są obok też poznali mnie taką jaką jestem. Żeby iść przez miasto z podniesioną głową wiedząc, że najważniejsze jest to, co w mojej głowie, a nie w głowach obcych ludzi. Przede wszystkim po to, by się uszczęśliwić. I wiecie co? To też moje nowe wszystko. Nowa ja, a jednak taka jaka byłam. To mój początek wszystkiego. A jaki jest Wasz? Zastanówcie się i wpadnijcie niedługo na mój Instagram.
ps. za tydzień obrona pracy magisterskiej (tej której nie pisałam, bo założyłam tego bloga).
ps2. wydawnictwo Moondrive organizuje konkurs, o jego szczegółach poinformuję niedługo na Instagramie.
ps3. dziękuje owemu wydawnictwu za możliwość przeczytania książki przed premierą.