POST NIE ZAWIERA SPOILERÓW.
OBIECUJĘ.
zawierać za to może brzydkie słowa,
bo nie ręczę za siebie
↢
Drugi maj. Wtorek.
Tak zwana majówka. Tak zwana, bo większość czasu spędzona w pracy.
Godzina szósta rano.
Wybudza mnie dźwięk przychodzącej wiadomości. Spoglądam leniwie na telefon nie racząc nawet podnieść głowy z poduszki. Dopiero po chwili przypominam sobie, co to za dzień. Minęło kilka minut zanim dostrzegam znaczenie sms'a... Jaki limit transakcji internetowych? Że co? Że nie udało się zrealizować płatności? Fucking shit. Zrywam się z łóżka (godzina 6:30, budzik nastawiony na 7:15). Wyrywam laptopa z ładowarki i loguje się na stronę banku. Limit był, rzeczywiście, równy 0 zł. Holy moly, szybko zmieniam. Dotychczas płaciłam z karty angielskiej, którą doszczętnie wyczyściłam. Wchodzę więc na Amazona. Minęło kilka sekund, nastała godzina 6:40 coś, a na moim Kindlu pojawia się książka. Mission completed. Za to Cię, mój czytniku, kocham. Całym swym sercem, które aktualnie jest rozwalone na tysiąc pieprzonych kawałków. Ciebie Maas za to nie kocham wcale. Szybko cykam fotkę Kindla z herbatą i wrzucam na Instastory. Może będę bezczelna, ale czułam malutką satysfakcję i ogromną radość z tego, że mogę przeczytać książkę, na który czekał chyba cały świat, przed większością osób w Polsce. Nie wiem nawet na kiedy wydawnictwo planuje premierę, ale nie dałabym rady czekać. Przepraszam. Jestem tym samym wdzięczna sobie, że coś tam po angielsku przeczytam i znowu sobie, że pomimo zawahania, jednak kupiłam Kindla i dzięki temu w oka mgnieniu pojawia się u mnie książka w dniu premiery. Dobrze jednak, że znalazło się kilka dziewczyn, z którymi mogłam po przeżywać, bo inaczej waliłabym głową w ścianę...
Ale... Ale to wcale nie było takie proste! To nie jest łatwa literatura, którą bez problemu się zrozumie po angielsku. Nie wiem, czy wspominałam, że ACOTAR spróbowałam na początku czytać w oryginale, ale po trzech, czterech stronach zrezygnowałam. W życiu bym sama nie zrozumiała tej książki! Na prawdę teraz, z perspektywy czasu, uważam iż nasz polski tłumacz wykonał kawał dobrej roboty. Ale pomimo tego, że już odnajduje się w świecie Prythianu, to i tak miałam niemały problem i wspomagałam się słownikiem.
Ale... Ale to wcale nie było takie proste! To nie jest łatwa literatura, którą bez problemu się zrozumie po angielsku. Nie wiem, czy wspominałam, że ACOTAR spróbowałam na początku czytać w oryginale, ale po trzech, czterech stronach zrezygnowałam. W życiu bym sama nie zrozumiała tej książki! Na prawdę teraz, z perspektywy czasu, uważam iż nasz polski tłumacz wykonał kawał dobrej roboty. Ale pomimo tego, że już odnajduje się w świecie Prythianu, to i tak miałam niemały problem i wspomagałam się słownikiem.
A więc wracając do mojej przejmującej historii, wyruszyłam do pracy z czytnikiem wyposażonym w świeżutki "egzemplarz" najnowszej książki Sarah J. Maas. Całą drogę zacierałam rączki jak tylko myślałam o tym co Feyra zgotuje na Dworze Wiosny, ale nie odważyłam się zaczynać tej książki w takim miejscu, jakim jest autobus. To musiała być specjalna chwila. Otworzyłam więc sklep, zrobiłam co miałam zrobić, bo w końcu byłam w pracy. Zaparzyłam kawę. I odpaliłam A Court of Wings and Ruin wiedząc, iż czeka mnie jazda bez trzymanki. Tylko, że klienci zapragnęli przychodzić jeden po drugim. I marudzić. I przyszła dostawa...
“But this is war.
We don’t have the luxury of good ideas
—only picking between the bad ones.”
"We're all broken, Mor said.
In our own ways - in places no one might see"
Świetnie skonstruowana książka. Trzymająca w napięciu przy każdej stronie. Chyba takie rzeczy powinnam pisać w recenzji? Sądzę jednak, że nie muszę tego pisać, bo czytelniczy którzy znają Maas, wiedzą iż inaczej być nie mogło. Tu już nie ma żartów. Zbliża się wojna. Zbliża się walka. To jest Prythian. To są dwory, które mogą być z tobą, albo wbić ci nagle nóż w plecy. Tak jak Tamlin to zrobił w drugim tomie. Książe Dworu Wiosny i tutaj odgrywa sporą rolę. A także Lucien. Podczas wojny nawet największy wróg może stać się Twoim sprzymierzeńcem. I na odwrót. W ogóle każdy w tej książce odgrywa ogromną rolę. Nie ma mniej ważnych bohaterów. Wszyscy stają się ważni zarówno dla fabuły jak i dla nas, czytelników. Każdy bohater jest bardzo, a nawet bardzo dobrze wykreowany. A co do naszych głównym bohaterów... Rhys i Feyre - epicka historia miłości, która na szczęście nie była wysunięta w tym tomie na główny plan, co sprawia że książka jest nie jest błahym YA.
“What we think to be
our greatest weakness,
can sometimes be
our biggest strength.”
Jakoś się trzymam. Ale choć od skończenia tomu minęło 7h, które poświęciłam na sen, to nadal mam przed oczyma wszystkich bohaterów. Nadal wracam do zaznaczonych cytatów. Jestem w fazie analizowania wszystkiego, co w moim przypadku było trudniejsze w trakcie czytania ze względu na użyte przez Maas słownictwo. Nadal jestem chodzącym wrakiem, zbyt rozemocjonowanym by jakoś normalnie funkcjonować wśród rodziny. Warczę na wszystkich od kilku dni... To jest chore! To jest tylko książka! Książka, która stała się całym moim życiem... Bohaterowie są tylko fikcją. Ale są dla mnie bardziej realni i bliżsi mi, niż osoby stojące obok. Niż te, które znam większość życia i mogę ich dotknąć, z którymi mogę porozmawiać. Kilka dni a historia, która wydarzyła się w Prythianie stała się moją rzeczywistością. I to chyba samo w sobie świadczy o tym, że Maas spisała się na medal.
"I was the star that only glowed
thanks to his darkness,
the light only visible because of him"
↢
ps2. przepraszam za małą ilość zdjęć, treść dla mnie była ważniejszą sprawą.