Tarryn Fisher

Poznałam się z Tarryn przy okazji "Never Never" w ubiegłym roku. Byłam akurat w fazie nadrabiania wszystkim książek Colleen Hoover, bo odkryłam, że całkiem nieźle mi idzie czytanie po angielsku. Na koniec zostawiłam sobie właśnie NN i oczywiście bardzo zawiodłam się tą książką (jak wiele osób z resztą), no ale nie zniechęciłam się. Wiedziona głosem ludu, który mówił, iż za wątkiem utraty pamięci stoi Tarryn, poszukałam jej innych książek. Od razu wyskoczyła seria "Mimo moich win". Uzbroiłam się więc w trzy części na Kindlu i zaczęłam czytać. Pierwsze co zauważyłam, to to, iż autorka nie stawia na banalne związki. Nie bawi się w dobro i zło, nic nie jest u i niej czarne i białe. Bohaterowie są skomplikowani. Nie znajdziemy w jej powieściach prostych historii miłosnych ani postaci, które zawsze robią co trzeba, nie są to osoby, w których na pierwszy rzut oka chcielibyśmy się zakochać jak to bywa w przypadku większości romansów.

Osobiście cieszę się, iż miałam od razu, jak na tacy trzy książki. Mogłam czytać bez żadnej przerwy, bo bym chyba oszalała gdybym musiała czekać na premierę kolejnych części. W ogóle jestem z tych dziwnych osób, którzy lubią sobie spoilerować książki i zaglądają na ostatnią stronę (fuck w sumie zastanawiam się, czy ktoś poza mną w ogóle tak robi? Czy mam prawo mówić, że jestem z tych dziwnych ludzi czy może jestem jedyną taką osobą?). No więc Tarryn nie jest banalna a ta seria była w porządku. Po przeżywałam trochę owy trójkąt miłosny, nawyzywałam ich, co się zestresowałam to się zestresowałam ale to w sumie wszystko. Koniec końców stwierdziłam, że bez szaleństw. Przeczytane, odhaczone. Wtedy też stwierdziłam, że nie rozumiem o co tyle szumu jeśli chodzi o Fisher. Jakiś czas później przeczytałam "F*uck love" i okeeej, to było okej. Po prostu. Tym bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że nie wiem po co te szaleństwo na jej punkcie.

Damn, głupia ja. Po prostu trafiłam na nieodpowiednie książki w nieodpowiednim czasie.


I like to combine fantasy with reality in my writing. The amnesia was definitely a stretch on reality, the actions of my characters depicted the bad side of human nature. It’s not just good people who fall in love. Really flawed people fall in love too. Human nature is fraught with dark imperfections and we condemn our relationships with them. And, in real life things don’t just fall into place, they are messy and we have to work through the mess to get something halfway decent.Tarryn Fisher


Rozumiem te słowa. Teraz już wiem czemu początkowo książki Tarryn nie do końca mi odpowiadały. W tamtym okresie byłam w szale new adult, young adult. Chciałam prostych romansów, które kończą się dobrze. Chciałam tych banalnych par i błahych opowiastek a jej książki były nasiąknięte jakimś dziwnym i nie zrozumiałym dla mnie mrokiem - ja chciałam dobra (chyba nadal miałam książkową depresje po przeczytaniu Małego życia). Teraz czuje się jakbym w jakiś dziwny sposób dojrzała do książek Fisher. Jakbym potrzebowała przejść etap kilku miesięcy czytania pod rząd prostych romansideł, raczej niezbyt skomplikowanych powieści (nadal je uwielbiam ale mam już zupełnie inne podejście). Rozumiem już, iż te książki Fisher są po prostu prawdziwe (chociaż zawierają elementy fantasy). Są prawdziwsze niż te romanse, które tak uwielbiam, w których każdy ma idealne ciało, super karierę a miłość przychodzi z dnia na dzień, oh nie wspominając o seksie. Jak w wyżej wspomnianym cytacie, popieprzeni ludzie też się zakochują a żeby coś zdobyć/osiągnąć na prawdę trzeba się namęczyć a nasza "mroczna" strona towarzyszy nam na każdym kroku.

 Żeby nie było, że jestem hipokrytką! Nadal uwielbiam i mam mega sentyment do każdej przeczytanej książki o tematyce young/new adult, po prostu mam ich przesyt i muszę je już dawkować, bo trochę się w tym fikcyjnym świecie zagubiłam.

Ah, no i właśnie tak się czułam na początku stycznia. Zagubiona. Pierw przeczytałam "The boy most likely to", czyli typowe young adult choć bez wątku miłosnego na pierwszym planie. Luźna książka na czas sesji (dobra świruje i tak się nie uczyłam). Miałam kilka dni przestoju w czytaniu i nagle stwierdziłam, że czas na coś innego. Zaczęłam przeglądać Internet w poszukiwaniu jakiś nowości i zauważyłam, że Fisher wydała nową książkę. Zaopatrzyłam się więc w egzemplarz, bo okładka jest hipnotazing  ale poczytałam później opinie i jakoś odkładałam rozpoczęcie lektury. Któregoś razu czy w pracy, czy na dworcu, bardzo się nudziłam i po prostu ją odpaliłam. No i tak przepadłam. Świat w tej książce jest tak popieprzony, że choć sama się uważam często za nienormalną osobę, to dzięki tej książce poczułam się w końcu normalnie. Huh, tak typowo. Dzięki Tarryn!




BAD MOMMY




Książka podzielona jest na trzy części, każda napisana z perspektywy danego bohatera, wydarzenia się przeplatają i w trakcie czytania zaczynamy powoli rozumieć co się tak na prawdę dzieje (albo nie, skreślić to, nie rozumiemy tak na prawdę nic). Generalnie podczas czytania doświadczamy tylu sprzecznych emocji, że momentami na prawdę ciężko to ogarnąć. Bynajmniej mi, wow.

Nie każdemu spodoba się ta książka, w szczególności jeżeli podejdzie się do niej jak do normalnej powieści. Książka jest według mnie bardzo mroczna, zakręcona i psychiczna i na pewno nie jest normalna. To nie romans, nie ma jakiegoś wielkiego happy endu. Są tu kłamstwa, zdrady, homofobia, socjopatia,  psychopatia a przede wszystkim stalking.

Mamy trzy główne postaci. Jest psychopatka Fig. Niezrównoważona psychicznie kobieta, która straciła dziecko a jej małżeństwo się rozsypuje. Jest socjopata, seksocholik, psychiatra, w końcu - mąż i ojciec, Darius. Trzecia osoba to Jolene - matka, żona, przyjaciółka, dusza towarzystwa a także pisarka i autorka bestsellerów, prawdziwa aktorka w codziennym życiu.

Fig wprowadza się nagle do nowego domu i staje się sąsiadką tej idealnej, młodej rodziny. I nie wprowadza się tam bez powodu. Fig chce wszystkiego co ma Jolene. Wpada w obsesje, chce jej życia, jej wyglądu, charakteru, męża, dziecka. Knuje w głowie plan i za sprawą swych psychopatycznych skłonności zaprzyjaźnia się z sąsiadami.

“Any good therapist would tell you that sociopaths and psychopaths can fool almost anyone, even them.”

Ja byłam nią przerażona - serio. Wyobrażacie sobie to? Zaprzyjaźniacie się z kimś, pomagacie tej osobie, otwieracie przed nią serce, duszę, drzwi od domu, wpuszczacie ją do małej córeczki, ukochanego męża... a ta osoba wam to powoli i z premedytacją wykrada i jest przy tym bezwzględna. Jest roszczeniowa. Chce tego wszystkiego nie zważając na konsekwencje, nie obchodzą jej ludzkie uczucia, ba, wręcz gra na nich.

Nie chcę spoilerować, bo liczę, że książka wydana zostanie w Polsce więc się przekonacie, ale to prawdziwy rollercoaster emocji. Każda perspektywa dała mi tyle do myślenia a szczęka opadała mi prawie przy każdym rozdziale, mózg pracował na najwyższych obrotach żeby to jakoś ogarnąć.

“You have to voice your thoughts so you can know you’re not the only one who’s fucked up.”  - exactly.

Wiecie, co mi przede wszystkim pokazała ta książka i na co otworzyła mi oczy? Na to jak potrafimy udawać. Jak jesteśmy zakłamani - Facebook, Instagram - to tylko wyrywki, specjalnie wyreżyserowane sceny z naszego najczęściej nudnego życia. Zakładamy maski, udajemy cudowne osoby a wewnątrz nas kryją się tacy właśnie psychopaci i socjopaci. Zazdrościmy innym, często szczęście bliskich nam ludzi sprawia, że aż kipimy z wściekłości, bo im się udało a nam nie ale i tak uśmiechamy się i okazujemy radość. Wiecie, że to trochę zaburzenie osobowości? To jest dopiero popieprzone. A Tarryn nie bała się o tym napisać, jak sama powiedziała w jednym z wywiadów, w każdej książce daje coś od siebie. I wierzcie mi, po przeczytaniu tej książki jej słowa "Bad Mommy was me watching, and listening, and studying" nabiorą dla was zupełnie innego znaczenia.

"Every story I write is about consequences. Humans are reactors. I write about what contributes to our reactions. How we destroy ourselves, how we rebuild. I think mine are all cautionary tales. Bad Mommy is about trust and betrayal. How we lie to ourselves and others. How much the fallout hurts."




Po przeczytaniu Bad Mommy i wywiadów z udziałem Tarryn moje podejście do niej zmieniło się o 360 stopni. Zrozumiałam każde jej słowo i to co chciała nam przekazać. Okazuje się, iż te jej mroczne historie są stworzone dla mnie. W książkach w końcu odnajdujemy w pewnym sensie siebie, prawda? Od razu przeszłam do kolejnej książki żeby jeszcze bardziej utwierdzić się w przekonaniu, że jestem popieprzona.




MUD VEIN i MARROW


Pisałam już o tym jakie wywarły na mnie te książki wrażenie na Instagramie. W szczególności Mud Vein. Tak na prawdę z tej całej trójki Marrow (czyli znana Wam Margo) jest dla mnie najsłabsza ale równie ważna. 

Czemu zestawiam więc obie książki na raz? Bo może nie wiecie ale jest tu pewien wątek, który się przeplata. Jak dla mnie to majstersztyk. Nie wiem czemu polski wydawca zaczął od Margo skoro Tarryn wydała pierw Mud Vein. Uważam, że lepiej jest przeczytać w takiej kolejności w jakiej było to zamierzone w oryginale. No ale z drugiej strony nie ma to aż tak wielkiego znaczenia.

Będzie w wielkim skrócie.  I bez spoilerów. Nie napiszę też o Marrow, bo już została zrecenzowana zapewne z każdej strony i zgadzam się ze wszystkimi. Natomiast MV to prawdziwa perełka wśród thrillerów psychologicznych. Ponownie, to nie romans, do których przyzwyczaiła nas początkowo Tarryn, wychodzi znowu poza schemat. Jak sama mówi ile można pisać o miłości w taki prosty sposób?  "I think I get bored with my thoughts on one subject and so I leave and explore something else for a while. There’s only so much you can say about love, right? So, let’s talk about murder, psychopathy, women’s rights, and wrap it all up in an allegory."

Kolejna podróż w głąb skomplikowanej psychiki ludzkiej. Senna, bohaterka MV, budzi się w swoje 33 urodziny w obcym domu, który jest... nigdzie. Gdzieś w pieprzonej Alasce, otoczony samym śniegiem, płotem elektrycznym. W domu jest zapas jedzenia na kilka miesięcy, zapas drewna, są ciuchy. Podstawowe rzeczy do przetrwania. I nie jest sama. Porywacz umieścił ją w jednym miejscu z mężczyzną, który znaczył dla niej bardzo wiele i prawdopodobnie nadal oznacza. Nie wiedzą o co chodzi, kto mógł ich tu zamknąć, jak mają się wydostać. Nie dostają żadnej wiadomości, żadnych wskazówek. Wkrótce dostrzegają, iż ktoś chce z nimi zagrać w grę, a uwolnić może ich tylko prawda. Stawką jest ich życie.

Znowu - brak akcji za to dużo retrospekcji, dzięki którym poznajemy złożoność problemów Senny. To historia o tym,  jak głęboko skrywamy swoje problemy i uczucia (tak, Tarryn znowu porusza ten wątek i myślę, że Margo w dużej mierze też o tym mówi), jak ciężko jest rozróżnić miłość od bratniej duszy. Jak ciężko nam przyznać się do uczuć. Cała książka to nie tylko odkrywanie psychiki bohaterów ale i nas samych. 

Wszystko jest tak skomplikowane a jednocześnie tak proste. 



Trzy przedstawione przeze mnie książki pokazują nam jak bardzo chowamy w sobie wszystko. WSZYSTKO. Kurcze, każdy z nas ma demony. Każdy ma swoją ciemną stronę i to nie jest złe. Co myśleliście czytając Margo, która wymierzała sprawiedliwość "po swojemu"? Wiem, że to nie do niej należał ten obowiązek, ale czy bronilibyście jej aż tak zaciekle, gdyby przyszło Wam spotkać się z taką osobą i sprawą w realnym świecie? W naszym kraju za oszustwa finansowe dostaje się większą karę niż za wykorzystanie seksualne dzieci czy gwałt na kobiecie. To jest sprawiedliwość? Wielu z Was na pewno poruszyła wiadomość na końcu książki od Tarryn. I co, zgadzacie się z nią? Tak, bardzo chciałabym poruszyć pewną dyskusję więc czujcie się zobligowani do napisania co myślicie - szczerze!


Po świecie chodzą chorzy ludzie. Psychiczni i niezrównoważeni. To praktycznie każdy z nas (pamiętajcie, że was kocham) - to nie jest coś złego. Musimy się nauczyć po prostu radzić ze swoimi demonami. Musimy zdjąć maski chociażby wtedy, gdy jesteśmy sami ze sobą. Według mnie podstawowym krokiem jaki musimy podjąć jeżeli chcemy prowadzić normalne i zrównoważone życie to wydobycie z siebie negatywów, pogodzenie się z nimi i przekształcenie je w coś w pozytywnego. Każdy z nas ma zasoby i każdy z nas jest wartościowy. Ja jeszcze tego wszystkiego nie zrobiłam, bo nie jest to takie proste ale wiem, że kiedyś zrobię. 


No więc właśnie dlatego tak bardzo pokochałam twórczość Tarryn Fisher. Eureka, właśnie to odkryłam. Z każdą książką, z każdym bohaterem, rozdziałem, słowem - moje oczy były jak pięć złotych, szczęka na ziemi a mózg wariował. Trawiłam tą mroczność powoli i stopniowo, dopiero teraz tak na prawdę dotarło do mnie wszystko to co JA wydobyłam z tych książek, to co JA odkryłam o sobie i otaczającym mnie świecie i ile dla MNIE tak na prawdę oznaczają słowa Tarryn. Pomogła mi odkryć swoje na prawdę słabe strony, takie do których nie chciałam się przyznać przed samą sobą. 

Każdy odkrywa w książkach coś innego i to jest właśnie piękne w czytaniu. Dla mnie te trzy pozycje były jak spotkanie z terapeutką.




 "I like to write books about interesting people, not goody- two -shoes who always do the right thing. These are the people who do what you secretly want to do" Tarryn Fisher